“Złość piękności szkodzi”. Na pewno tego chcemy uczyć dziewczynki?

złosc krzyczaca kobieta z nitkami na twarzy

Ten artykuł nawiązuje do postu “Być kobietą w Polsce. Instruktaż”, w którym prezentujemy stereotypowe oczekiwania, z jakimi spotykają się dziewczynki i kobiety w toku całego życia. 

Powyższym przysłowiem dyscyplinowano pokolenia kobiet, tym samym implikując im, że to jak wyglądają, jest ważniejsze od tego, co czują. Niestety w dużej większości dałyśmy się w tę pułapkę wpuścić.

Trudno nam się dziwić – wstyd to w końcu wyjątkowo skuteczne, ale i perfidne narzędzie dyscyplinujące. Kiedy na dobre zostanie on zaszczepiony w daną osobę, ta mylnie utożsamia go ze swoim własnym wewnętrznym głosem i sama, nawet tego nieświadoma, tańczy rygorystycznie określone kroki w rytm smętnej melodii, jaką jej „autożenada” zagra.

Niekobieca złość

Złość odmalowano nam jako emocję bardzo niekobiecą. Taka ona w końcu nieelegancka, niecywilizowana, groźna, wreszcie – niepotrzebna komuś, kogo życiową rolą jest wspierać innych i być przyjemnym w odbiorze. Kobiety w końcu powinny koncentrować swoją uwagę na tym, jak są odbierane przez otocznie oraz na tym, jak temu otoczeniu możliwie najefektywniej mogą się przysłużyć. Jako pasywne istoty nie muszą przecież o nic walczyć, niczego zmieniać, niczego nowego tworzyć. To domena aktywnych mężczyzn. Złość potwierdza „męskość” a mężczyźni są za nią nagradzani, dyskredytuje za to „kobiecość” więc kobiety powinny być za nią karcone. Czyż nie?

No nie, no wiadomo, że nie! W końcu kolektywnie spadają nam klapki z oczu i przecieramy te drugie ze zdziwienia, jak długo dałyśmy sobie wmawiać tę bajkę o złości co to do kobiecości nie przystaje. O pasywności kobiety nawet nie wspominając. Silnie groteskowym jest w końcu fakt, że płeć zdolną swoim ciałem wykreować nowe życie nasza kultura zaklasyfikowała jako bierną i słabą. Złość jest emocją, którą przejawia każdy człowiek, bez względu na jego, jej, ich płeć.

Zobacz też: „Asertywny” vs. „agresywna”. O ambicji dziewczynek i kobiet

Złość trzeba uwalniać

Jak większość z nas pewnie (przynajmniej w teorii) wie, oddzielanie się od jakichkolwiek uczuć nie jest dla nikogo zdrowe – powinny one móc w nas zaistnieć, wybrzmieć a dzięki temu – odejść. Nieprzeżyta i wyparta złość, która nie znalazła ujścia kumuluje się w nas i sprawia, że stajemy się zgorzkniałe. Mizerniejemy a gniew nieskierowany w stronę problemu, którego jest posłańcem, spala nas od środka, podczas gdy powołany został przez nasz organizm do zgoła odmiennych celów – do podjęcia akcji (a przyjemniej przyjrzeniu się temu, do czego i dlaczego jesteśmy przez niego zachęcane). Nie jest więc to emocja ani zła, ani dobra – sygnalizuje, że przydarza nam się coś, co nasze ciało i umysł identyfikują jako zagrożenie.

Dodatkowo, wypierając własne wzburzenie oddzielamy się od emocji, która najskuteczniej chroni nas przed niesprawiedliwością. Bardzo możliwe, że jeśli bez oceniania wsłuchamy się w to „brzydkie” i „niebezpieczne” uczucie, odkopiemy w końcu nasze własne (a nie te narzucone przez społeczeństwo) wartości, do których ochrony nasze ciało powołuje złość. Kobiecy gniew został skutecznie wyparty przez naszą kulturę, a przecież tym samym ograniczono potencjał i pasję połowy ludzkości. Tak jakby ktoś wierzył, że racjonalni mężczyźni w sposób cywilizowany poradzą sobie ze swoją złością a przesadnie emocjonalne kobiety nie będą w stanie nad nią zapanować. Nie bez powodu zresztą wiele osób tak bardzo boi się naszej złości. Kiedy ta się pojawia, łatwiej jest nam bez ogródek wytknąć wszystkie seksistowskie schematy, w których funkcjonujemy, a nie oszukujmy się – są ludzie a nawet instytucje, które czerpią z nich korzyści.

Czemu boimy się naszej złości

Co gorsza jednak, my same wychowane zostałyśmy do obawiania się własnego gniewu. Czy potrzebnie? Nie chodzi przecież o wieczne działanie z poziomu absolutnej furii – wzburzenie pokazuje nam temat domagający się przepracowania i uleczenia, a w końcu to nie nikt inny jak my stoimy za sterami swoich emocji i decydujemy jaki nadać im kierunek oraz charakter. Wato uświadomić sobie, że obawianie się własnych silnych emocji nie pojawiło się w nas dlatego, że coś jest z nami „nie tak”. Od dziecka słyszałyśmy przecież teksty o byciu opanowanymi, spokojnymi, grzecznymi dziewczynkami, które są naturalnie dojrzalsze od chłopców i z tego tytułu powinny brać poprawkę na ich zaczepki, znosząc je ze spokojną godnością i zrozumieniem, broń boże nie wypada przecież dziewczynce czegoś odpysknąć. Po takim treningu zafundowanym nam od najmłodszych lat, ponowne zaufanie sobie jest długim procesem, wartym jednak każdej poświęconej mu minuty.

Zobacz też: Jak uczyć dzieci tolerancji? 10 porad dla rodziców

Złość – co się pod nią kryje?

Warto też uświadomić sobie, jak wiele tracimy odcinając się od gniewu. Pod złością  ostatecznie niekoniecznie kryje się, jak wiele z nas myśli, (wyłącznie) nienawiść. Bardzo często okazuje się, że po przetrawieniu wzburzenia nie popadamy wcale w nieprzemijająca nerwowość, a wręcz przeciwnie – odkrywamy w sobie wolę do działania, poczucie wspólnoty i nadzieję, z którymi nie skontaktowałybyśmy się odpychając gniew,  zachęcający nas do bezogródkowego przyjrzenia się temu, co i dlaczego gotuje się w naszym wnętrzu.

Złość bywa niezwykle przydatna i tak naprawdę zawsze stoi po naszej stronie. Jest zwiastunem zmiany, katalizatorem do działania, nagłym momentem, w którym nasze wnętrze domaga się tego, żebyśmy ani chwili dłużej nie odcinały się od kontaktu ze swoimi potrzebami. Zezwolenie samej sobie na przeżycie gniewu w społeczeństwie, które nakazuje nam być wiecznie gotowymi do pomocy oazami spokoju i uśmiechu jest powiedzeniem bez słów: nie będę umniejszać sobie i odcinać się od swoich potrzeb dla kogoś innego. Przede wszystkim będę przy sobie, dopiero w drugiej kolejności – przy lub dla kogoś innego.

Zobacz też: Nie jestem jak inne dziewczyny. O kobiecej solidarności

Złość piękności nie szkodzi

Wróćmy teraz do przysłowia z początku tekstu. Złość piękności szkodzi. Nie zgadzam się. Szkodzi grzeczności, ładności, posłuszeństwu i wszystkim innym cechom, które zachęcają nas do zachowywania się w sposób przyjemny przede wszystkim dla otoczenia, to tak. Złość za to każe nam zaufać intuicji i być autentycznymi wobec samych siebie. Coraz częściej jako kobiety oswajamy się ze swoim gniewem, a tym samym zaczynamy traktować siebie poważnie i sięgać po prawo do decydowania o swoich granicach. Przestajemy bać się odczuwania gwałtownych emocji, które sprawiają, że rzeczywiście nasze twarze potrafią wyglądać „brzydko”. I wiecie co? To z pewnością jest piękne.

A jak to się ma do wychowania? Uczenie dziewczynek, że ich złość (zarówno jej odczuwanie jak i wyrażanie) jest ok, to jedno z ważniejszych zadań dla nas – rodziców córek. Dlaczego? Wiemy już, że wypieranie złości, może prowadzić do poczucia nieautentyczności. Wszak to, że ją wypieramy nie powoduje, że przestajemy ją czuć. Dziewczynki dość wcześnie uczą się, że okazywanie złości – nawet kiedy są zdenerwowane – nie przysporzy im uznania i akceptacji. Wiele z nich okazując emocje słyszy: „jesteś przewrażliwiona” lub „przesadzasz”. Tymczasem umiejętność rozpoznawania własnych uczuć, akceptowania ich i rozmawiania o nich jest kluczowa dla rozwijania zdrowej wewnętrznej siły i pewności siebie.

Dlatego ucz córkę szacunku do samej siebie, pokazując jej, że akceptujesz wszystkie jej uczucia, nawet te tzw. „negatywne”. Jeżeli córce nie podobają się niektóre z jej odczuć, nadal są one ważną częścią niej samej. Daj jej dobry przykład: unikaj zaprzeczania i kwestionowania jej uczuć – na przykład nie mów „nic się nie stało” lub „nie przesadzaj”.

A kiedy będzie gotowa, by dzielić się swoimi uczuciami z innymi, przygotuj ją na potencjalne reakcje otoczenia, które nadal często oczekuje, że dziewczynki będą miłe i grzeczne za wszelką cenę. Czasem musimy zabrać głos, by pokazać, że mamy prawo być słyszane. Nawet, gdy efekt jaki osiągniemy będzie miał skutki uboczne, odbiegające od naszych oczekiwań.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top