Mizoginia nie jest o tym, jakich emotek używają chłopcy

“Dojrzewanie” to fascynujący i smutny (a dla wielu przerażający) serial. Przedstawiam kilka myśli wokół jego głównych wątków i sposobów, w jakie je porusza.

Po pierwsze uważam, że serial demonizuje chłopców, sugerując, że ich uwięzienie w toksycznej manosferze (internetowej społeczności w postaci forów, blogów czy zamkniętych grup i serwerów) promującej mizoginię jest nieuniknione. 

Mizoginia to nienawiść, niechęć lub uprzedzenie wobec kobiet i dziewcząt. Przejawia się nadzorowaniem, nękaniem, zastraszaniem i przemocą fizyczną wobec kobiet i dziewcząt. W szerszym kontekście społecznym mizoginię należy rozpatrywać jako narzędzie kontroli i dyscyplinowania kobiet, które wykraczają poza patriarchalny (czyli oparty na przewadze mężczyzn) porządek społeczny.

Po drugie, osobom przerażonym treścią serialu powiedziałabym, że został on stworzony w taki sposób, by podsycać rodzicielski lęk. A jak wiecie lęk świetnie sprzedaje. Strach nie czyni świata lepszym miejscem ani nie czyni nas lepszymi rodzicami. Raczej generuje w nas uczucie przytłoczenia: nie myślimy racjonalnie, wyciągamy pochopne wnioski jak na przykład taki, że to internet, social media i manosfera są dla dorastających chłopców obecnie największym zagrożeniem. Z  bycia w strachu i zamrożeniu nic konstruktywnego nie wynika. My – rodzice dorastających dziewczynek i chłopców nie potrzebujemy (i nie chcemy) się bać. Potrzebujemy zniuansowanych rozmów o sposobach wychowania córek i synów. Potrzebujemy przestrzeni do wymiany rodzicielskich doświadczeń, do szukania rozwiązań.  Potrzebujemy przestrzeni i narzędzi do przepracowywania naszych lęków, a media i portale społecznościowe nie są najlepszymi do tego miejscami.

Nie oznacza to oczywiście, że historia pokazana w serialu nie mogłaby się wydarzyć (wiemy, że przemoc wobec dziewczynek i kobiet jest bardzo realna), ani że poruszane w nim wątki są nieistotne. Ale pamiętajmy, że ta opowieść miała budzić strach i wywoływać reakcję emocjonalną. Część z nas pewnie myśli: „To mogłoby się przydarzyć każdej rodzinie, także mojej”. Ale nie oznacza to przecież, że na pewno się ​​przydarzy lub że wszyscy nasi chłopcy (lub nawet duża ich część) będą musieli zmagać się z tymi samymi problemami, co bohater serialu – 13-letni Jamie. Chłopcy nie są “zaprogramowani” na przemoc, tylko dlatego, że są chłopcami.

Mizoginia nie rodzi się z dnia na dzień

W ostatnim odcinku serialu rodzice Jamiego zadają sobie pytanie, jak mogli „stworzyć” tak okrutne dziecko, skoro tak bardzo starali się być dobrymi rodzicami. I myślę, że ten wątek uderza w najbardziej delikatne rodzicielskie struny – tak bardzo się staramy, a efekt naszych wychowawczych starań może być tak „straszny”. Przecież Jamie wzrastał w na pozór wspierającej rodzinie – co ponownie uzasadnia nasze obawy, że coś takiego może się przydarzyć każdemu i każdej z nas.

Ale umówmy się: to, co działo się z bohaterem serialu nie sprowadza się jedynie do negatywnego wpływu social mediów i mizoginicznych treści. Doprowadzenie nastolatka do stanu, w którym jest on zdolny do popełnienia takiej zbrodni nie dzieje się nagle, jak grom z jasnego nieba. Jest to długi proces, będący następstwem wielu czynników. Tymczasem analizując serial jedynie przez pryzmat wpływu internetowych treści na nastolatków moglibyśmy dojść do wniosku, że to wszystko wina technologii i social mediów – podstępnych sił, które w niewidoczny sposób wpływają na nasze dzieci — aż nagle jest za późno, żeby im pomóc.

A przecież to tak nie działa! Jeśli mamy z dzieckiem relację – jesteśmy w stanie zobaczyć wcześniej sygnały ostrzegawcze, że dzieje się z nim coś niepokojącego. Świadomi rodzice często skupiają się głównie na negatywnych skutkach działania technologii i uważają, że przede wszystkim wyrządza ona dzieciom krzywdę (zakładając przy tym, że krzywda ta będzie niemożliwa do przewidzenia ani skontrolowania). Ale raczej jest tak, że jeśli naszym dzieciom dzieje się krzywda z powodu tego, co widzą i robią w Internecie, pojawią się zauważalne sygnały, z którymi możemy coś zrobić poprzez rozmowy, wyznaczanie granic lub inne formy wsparcia i pomocy. Zauważcie, że twórcy serialu też zwracają na to uwagę: w  ostatnim odcinku rodzice omawiają sygnały, które zauważali, ale ignorowali. Wspominają „straszny charakter” Jamiego, a jego matka ubolewa:

„Czasami myślę, że powinniśmy byli to powstrzymać – dostrzec i powstrzymać”.

Rozmawiają o jego nawykach związanych z korzystaniem z Internetu, zauważając, że zazwyczaj szedł do swojego pokoju zaraz po szkole, a przy komputerze siedział jeszcze po północy, kiedy kładli się spać. Technologia  wyraźnie zakłócała więc ​​jego codzienne życie i funkcjonowanie, i to na długo przed tym, zanim doszło do tragedii.

Dodam, że nie jest moim celem obwinianie rodziców – jestem wręcz zła na niektóre komentarze w tonie: „wszystkiemu winni są rodzice, płodzą, rodzą i na tym się ich zainteresowanie dziećmi kończy”. Ale nie da się uciec od wątku odpowiedzialności rodziców za jakość relacji z bohaterem – to, że wpadł w sidła incelskich treści nie stało się bez powodu: trafiły one w jakąś potrzebę, w jakąś pustkę, w której powinny znajdować się dobre i wspierające wzorce chłopięcości i męskości.

Ten serial nie portretuje jedynie ekstremizmu chłopców, ale także niezdolność mężczyzn (i szerzej całego społeczeństwa) do radzenia sobie z nim. Jamie nie tylko dał się wciągnąć antykobiecym narracjom oferowanym nastoletnim chłopcom w internecie, ale także został popchnięty w stronę jego najbardziej mrocznych wątków – wątków, które wypełniły luki pozostawione przez dorosłych.

I tu dochodzimy do najciekawszej kwestii – mianowicie do sposobu wychowania chłopców w naszej kulturze oraz szerzej – wzorców męskości, które tym procesem wychowania kierują. Najważniejsze pytanie, jakie towarzyszy mi po obejrzeniu tego serialu (oraz było ze mną w procesie pisania książki) jest takie: jak wychowywać chłopców do równościowych relacji z dziewczynkami (a nie do mizoginii)?

Jak wychować chłopca, który nikogo nie zamorduje, nie zaatakuje ani nie zgwałci?

Jak trzymać synów z dala od toksycznych treści w sieci?

Jak wychować chłopca na dobrego mężczyznę?

Przyznacie, że na tak postawione pytania na pewno odpowiedzią nie jest odizolowanie chłopców od szkodliwych treści w internecie. Ani nawet wysyłanie ich na terapię. Terapia nie jest rozwiązaniem na mizoginię, ponieważ mizoginia nie jest problemem indywidualnym — jest kwestią systemową. Jedynym sposobem na jej prawdziwe wykorzenienie jest kolektywna, społeczna zmiana. Pojedyncze kobiety mogą co najwyżej próbować unikać przemocy, zachowując ostrożność w kontaktach z mężczyznami (i większość z nas to robi). Ale prawdziwa zmiana — taka, która eliminuje przyczynę nienawiści do kobiet — nastąpi tylko wtedy, gdy mężczyźni wezmą odpowiedzialność za krzywdę, którą wyrządzają, i będą aktywnie pociągać innych mężczyzn do odpowiedzialności.

Zobacz też: Wspieranie dziewczynek to nie wykluczanie chłopców

Mizoginia i odpowiedzialność „zwykłych mężczyzn”

Jackson Katz – aktywista od lat zajmujący się przeciwdziałaniem przemocy mężczyzn wobec kobiet powtarza, że każdy mężczyzna ma swoją rolę do odegrania w przeciwdziałaniu mizoginii i przemocy mężczyzn wobec kobiet. Każdy „zwykły” mężczyzna (tzw. every man), którzy twierdzi, że jest „dobrym facetem”, że nigdy nie dopuściłby się napaści seksualnej ani fizycznej na kobietę, a milczy i pozostaje bezczynny wobec mizoginii – przyczynia się do utrzymywania status quo. To ojcowie są wzorami do naśladowania dla synów. To od nich chłopcy uczą się tolerować mizoginię lub ją praktykować. Żaden chłopiec nie rodzi się z seksizmem czy skłonnością do przemocy wobec dziewczynek i kobiet – musi się tego nauczyć (a w naszej kulturze „nauczycieli” jest wielu).

Odpowiedzialność ojca 

To, co jest wyjątkowe w serialu „Dojrzewanie” i co należy zaliczyć na duży plus, to próba pociągnięcia do odpowiedzialności ojca głównego bohatera – jest on obok Jamiego najważniejszym postacią tej opowieści. To prawie niespotykane w mediach głównego nurtu, gdzie odpowiedzialność często spada wyłącznie na matkę. Znacie te pytania, które padają zazwyczaj, gdy pojawią się problemy z dziećmi: „gdzie była matka?”. W kontekście wychowania chłopców (i nieobecności fizycznej lub „mentalnej” w tym procesie ojców) bardzo często słychać komentarze: „to matka go tak wychowała”. W większości historii obwinianie rodziców skupia się na błędach matki, podczas gdy ojciec pozostaje raczej w tle. Jednak tutaj emocjonalne wycofanie i brak bliskości z ojcem są pokazane jako ważne aspekty dorastania chłopców. Nawet detektyw badający sprawę rozumie ciężar obecności ojca w życiu dziecka (w drugim odcinku widzimy, jak zdając sobie sprawę ze swoich własnych niedociągnięć podejmuje próbę spędzania więcej ilości czasu ze swoim synem). Ta perspektywa — uznająca rolę ojca w kształtowaniu zachowań dziecka — jest rzadka i sama w sobie sprawia, że ​​serial warto za to docenić. 

Portret mizoginii „w akcji”

Dla osób chcących zrozumieć mizoginię w praktyce najciekawszy będzie trzeci odcinek, w którym najwyraźniej ją widać: Jamie co i rusz traci panowanie nad sobą w rozmowie z psycholożką i grozi jej pokazując teatralną wręcz, męską dominację. Można się zastanawiać, czy odgrywa wówczas scenariusze podpatrzone u influencerów promujących „toksyczną” męskość, czy raczej te zaczerpnięte od mężczyzn z jego własnego otoczenia. Gdy opowiada, że jego ojciec nigdy nikogo nie uderzył, ale pewnego razu w napadzie szału zdemolował altanę w ogrodzie, można zrozumieć, jak chłopcy uczą się przyswajać i normalizować przemoc — niezależnie od tego, czy ma ona charakter rzeczywisty, czy symboliczny.

Zobacz też: Jak w nas – kobietach – działa zinternalizowana mizoginia?

Szczegółowe przyjrzenie się rozmowie z psycholożką ujawnia wyraźny schemat — Jamie na początku jest uroczy i zabawny, ale bardzo szybko przechodzi do złości. Raz za razem widzimy ten sam cykl: za każdym razem, gdy zaczyna czuć się bezbronny albo zaczyna się otwierać, natychmiast stawia mur. A jak to robi? Przez zastraszanie: drwi, zawstydza, próbuje zdominować psycholożkę — robi to, by nie pozwolić jej do siebie dotrzeć, by nie mogła zobaczyć jego bezbronności. A trzeba powiedzieć, że tzw. „toksyczna” męskość nie toleruje odkrywania się, pokazywania męskiej bezbronności. Tak wiele przemocy, bólu i zniszczenia w naszych społecznościach bierze się z jednej, prostej prawdy — mężczyźni boją się własnych emocji. Nie potrafią usiąść sami ze sobą i poczuć tego, co naprawdę przeżywają. I chociaż to nie jest wyłącznie męski problem, to dla mężczyzn stanowi znacznie większe wyzwanie — bo patriarchalne społeczeństwo daje im władzę, jednocześnie odbierając im przestrzeń na rozwój emocjonalny. Mężczyźni bywają głęboko niepewni siebie, ale zostali nauczeni, by na zewnątrz pokazywać dużą pewność i mocne ego. Nauczeni — bo dokładnie to robi im nasz społeczny system.

Zobaczcie jak bardzo jest to poruszające: trzynastoletni chłopiec, który posikał się ze strachu, gdy pojawiła się policja, potrafi jednocześnie zastraszyć dorosłą kobietę. Dziecko, które nie nauczyło się regulować własnych emocji, zna techniki egzekwowania władzy i kontroli. I właśnie w tym tkwi podstawowa przepaść między mężczyznami a kobietami w patriarchalnym świecie. Jamie oraz jego ojciec są  jakimś sensie „produktami” naszej kultury. Zostali wychowani na przemocy i gniewie — tylko to im wolno było poznać.

Jak to jest, że społeczeństwo uznaje za „normalne”, że mężczyźni nie dojrzewają emocjonalnie, a kobiety muszą mierzyć się z codzienną opresją i przemocą, które z tego wynikają? I oczywiście: nie wszyscy mężczyźni są sprawcami przemocy i nie wszystkie kobiety są jej ofiarami. Z biegiem czasu kobiety nauczyły się, jak przetrwać w świecie, który ich nienawidzi — i w tym procesie niektóre z nich również stały się sprawczyniami przemocy.

W kontekście trenowania chłopców do mizoginii uderzający moment ma miejsce też w szkole, kiedy przyjaciółka zamordowanej Katie bije kolegę Jamiego zamieszanego w przestępstwo, jeden z uczniów komentuje: „Pobiła cię dziewczyna? Ale z ciebie parówka”. To jedno zdanie pokazuje, jak kruche męskie ego jest trenowane przez toksyczne komunikaty powtarzane chłopcom.

Zniuansowane przedstawienie ofiary mizoginii

Kolejna rzecz, jaką trzeba docenić to sposób przedstawienia Katie. Zazwyczaj media pokazują ofiary przestępstw ze względu na płeć  jako „idealne” — grzeczne, słodkie dziewczyny, które są bez skazy. Tymczasem oczekiwanie, że ofiara musi być doskonała, by można było ukarać sprawcę, samo w sobie jest formą mizoginii. Katie nie była idealna, miała swoje wady, robiła rzeczy, których stereotypowe ofiary w mediach zwykle nie robią — jak choćby wysyłanie nagich zdjęć chłopakom. Ale co najważniejsze, nie została ukazana jako bezbronna dziewczyna czekająca na ratunek. Nawet w najbardziej wrażliwym momencie — kiedy jej zdjęcia zaczęły krążyć po szkole — nie załamała się, nie pogrążyła w bezsilności. Wspaniale, że została pokazana jako człowiek — nie jako grzeczna dziewczyna bez wad, która nigdy nie popełnia błędów.

Bo taka jest prawda — kobiety są różnorodne, mają różne osobowości, emocje i przeżycia. I serial jasno to pokazuje: nawet jeśli Katie zrobiła wszystko, co zrobiła, Jamie i tak nie miał prawa postąpić tak, jak postąpił (i choć mizoginiczna publiczność będzie uważać inaczej: że Katie sama się „prosiła” to przecież nie możemy uznać, że wysyłanie komuś emotek na Instagramie usprawiedliwia zadanie jej śmiertelnych ciosów nożem!). I właśnie dlatego taki sposób przedstawienia ofiary jest ważny.

To wszystko zaliczam jako plusy tego serialu. A co podobało mi się mniej?

Zobacz też: Dlaczego chłopcy też potrzebują niestereotypowego wychowania?

Nic nowego

W samej historii nic mnie nie zaskakuje: podobnie jak większość mediów głównego nurtu, jest ona napisana z męskiej perspektywy, skupiając się wyłącznie na sprawcy i jego motywacjach. Podczas gdy zrozumienie, dlaczego zrobił to, co zrobił, jest ważne — i jeśli doprowadzi to do zmiany, wspaniale! — prawda jest taka, że ​​feministki mówią o tych rzeczach od dziesięcioleci.

Kolejna opowieść o sprawcy

Nie podobało mi się, że serial skupił się wyłącznie na sprawcy. Wiem, że to świadomy wybór twórców, ale po raz kolejny cała historia kręci się wokół niego i ostatecznie całość sprawia wrażenie próby „uczłowieczenia” sprawcy. Jamie ma zaledwie 13 lat, więc naturalnie budzi współczucie — nie tylko on, ale też jego rodzina, zwłaszcza ojciec. Sądzę, że wiele osób zobaczy w tej opowieści to, co chce zobaczyć. Na przykład manosfera przerobi ją na narrację o chłopięcej samotności i byciu ofiarą („Widzicie? To przecież nie jego wina!”). Nasze reakcje na tę opowieść nie powinny ograniczać się do współczucia, ale powinny iść dalej – i skupić się na dyskusji o tym, jak mężczyźni mogą wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje zachowania.

Ostatni odcinek przenosi uwagę na ojca, ukazując jego emocjonalne wycofanie, brak zdrowych mechanizmów radzenia sobie i problemy z agresją. Rozumiem ten zabieg, ale serial przedstawia to w sposób, który ma wzbudzić w nas współczucie. Już wcześniej współczujemy Jamiemu — bo jest dzieckiem — a pod koniec mamy jeszcze współczuć ojcu. Jakby za każdym razem, gdy mężczyzna zrobi coś złego, naszą pierwszą reakcją miało być współczucie, a nie złość.

Koncentracja na sprawcy, zastanawianie się „Dlaczego to zrobił?”, „Co go ukształtowało?” ma jeszcze jeden minus: sprawia, że wpadamy w pułapkę rozpracowywania psychiki przestępcy, zamiast zadać ważniejsze pytanie: dlaczego i w jaki dokładnie sposób społeczeństwo umożliwia takie przestępcze zachowania? Zamiast traktować przestępstwo jak łamigłówkę, powinniśmy przyjrzeć się systemowi, który pozwala przestępczości wobec kobiet rozkwitać. Bo nie chodzi tylko o to, kto popełnił zbrodnię — ale o to, jakie warunki sprawiły, że w ogóle było to możliwe.

Zobacz też: Dlaczego potrzebujemy feministycznego rodzicielstwa?

Emocjonalna praca spoczywa na barkach kobiet

W ostatnim odcinku matka i córka przez cały czas starały się pocieszyć ojca, jakby to on był tym najbardziej cierpiącym w tej rodzinie. Obie dbały o jego emocje, jakby miały większe znaczenie niż ich własne. A w ostatniej scenie, gdy rodzice rozmawiają o tym, kto co zawalił i jak doszło do tego, że Jamie popełnił taką zbrodnię – matka delikatnie, bez śladu gniewu — mówi do ojca: „Masz problem z agresją”. Zastanawiam się czy w tej sytuacji nie ma prawa być na niego otwarcie zła? Wówczas jej mąż miałby szansę skonfrontować się z prawdą, że jego syn także od niego nauczył się agresywnych reakcji.

To, jak kobiety nie stawiają granic i obawiają się wprost powiedzieć mężczyźnie, że się myli — jest niezwykle frustrujące. Zamiast tego, zarówno córka, jak i matka, usilnie próbują poprawić ojcu nastrój. Dlaczego kobiety — nieustannie wyręczając mężczyzn w radzeniu sobie z własnymi emocjami — wciąż wierzą, że to coś zmieni. Że tym razem będzie inaczej. Że może „w końcu do niego dotrze”.

Nie dotrze! Trzeba ich puścić, pozwolić im samodzielnie zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. Bo dopóki kobiety będą sprzątać „emocjonalne pobojowisko” po mężczyznach, nic się nie zmieni.

I na koniec wracając do emocji rodziców – odbiorców i odbiorczyń tego serialu – pamiętajmy, że naprawdę mamy na nasze dzieci wpływ. My też możemy zmieniać ich świat: poprzez budowanie i pielęgnowanie z nimi relacji, zaciekawianie się tym, co robią i czego doświadczają, a także pomaganie im w nawiązywaniu głębokich więzi z innymi. Naprawdę możemy wiele zrobić, by zapewniać im zdrowie i bezpieczeństwo. A serial „Dojrzewanie” możemy traktować jako przestrogę, a nie nieunikniony scenariusz przyszłości naszych dzieci.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top